(czyli do czego może prowadzić ślepe zawierzenie wizualizacji w świecie coachingowej mody)
Wyobraź sobie taką scenę: siedzisz w swoim poczciwym Oplu, który – choć dzielnie pokonuje kilometry – od lat przypomina ci swoim charakterystycznym dźwiękiem, że czasy świetności ma dawno za sobą. Na liczniku 250 tysięcy kilometrów, karoseria pokryta drobnymi ryskami, a lewy głośnik charczy jak stary magnetofon z lat 80. I nagle… w twojej głowie pojawia się Ferrari. Albo i Lamborghini. Bo przecież zewsząd słyszysz, że “musisz wizualizować swoje marzenia!”.
Czy to faktycznie tak działa? Czy naprawdę wystarczy zacisnąć powieki i wyobrazić sobie siebie za kierownicą czerwonego bolidu, aby następnego dnia w garażu zobaczyć cacko warte pół miliona? A może raczej obudzisz się w tym samym Oplu, stwierdzając, że dobra, fajnie, ale wizualizacja niestety nie napełni mi baku i nie wymieni zardzewiałych tłumików?
W tym wpisie, w prześmiewczy i sarkastyczny sposób, przyjrzymy się manii „manifestacji marzeń”, którą tak chętnie promują rozmaici coachowie i internetowi guru. Bo sam wiesz – czasem fajnie jest zawiesić na ścianie zdjęcie Ferrari i się nim inspirować, ale warto też pamiętać, że trzydzieści zdjęć Ferrari nie sprawi, że w magiczny sposób twój bankowy debet wyparuje.
Czym jest owa “manifestacja marzeń”?
Zgodnie z modnymi trendami, “manifestowanie” polega mniej więcej na tym, że myślisz bardzo intensywnie o czymś, czego pragniesz. Otaczasz się obrazkami z tym czymś. Powtarzasz magiczne afirmacje w stylu: “Jestem właścicielem Ferrari”, “kocham mój wspaniały samochód sportowy”, i wierzysz, że dzięki temu wszechświat zareaguje niczym wierny pies, przynosząc ci kluczyki do superaut.
W teorii wygląda to tak: „Człowiek staje się tym, o czym myśli”, „Wizualizacja przyciąga energię obfitości”. Ale dość często rzeczywistość mówi: “Fajnie, że w głowie masz Ferrari, ale w realu płacisz ciągle raty za telewizor na raty 0%, a do pracy dojeżdżasz Oplem z 2003”.
Może być i tak, że uda Ci się kupić Ferrari, ale wtedy najpewniej za sprawą ciężkiej pracy, sprytu, albo szczęśliwego trafu. Samo klepanie afirmacji “kocham swoje Ferrari” raczej nie wystarczy.
Dlaczego tak kochamy wizualizację?
Wbrew pozorom, to wszystko ma sens. Mentalne obrazowanie potrafi zmotywować do działania, bo gdy widzimy cel przed oczami, rośnie nasza determinacja, by do niego dążyć. Coachowie ubierają to w marketingowe hasła typu: “Uwierz w sukces, a on do ciebie przyjdzie”. Problem w tym, że wiele osób wierzy wyłącznie w samą myśl, zapominając o realnej pracy.
Przykład: stoi gość na parkingu, spogląda na “Opelka” i sobie mówi: “W myślach mam Ferrari, czuję Ferrari!”. Ale nie sprawdza, ile tak naprawdę musi zarabiać, by utrzymać takie auto, nie rozwija się w pracy, nie odkłada pieniędzy. Po roku wciąż jeździ Oplem i narzeka: “Chyba źle manifestowałem, bo Ferrari się nie pojawiło.”
Dzieje się tak, bo nasz mózg uwielbia proste, magiczne rozwiązania. Kto by nie chciał, żeby wystarczyło „chcieć” i od razu stać się bogaczem? To takie “fast food” dla umysłu – szybkie, obiecujące, a konsekwencje? No cóż, bywa, że niestrawne.
Czytaj więcej:
Skąd się wzięła ta moda na “pozytywną myśl i Ferrari w garażu”?
Najpewniej duży wpływ miała słynna książka “Sekret”, w której powtarzano, że wszechświat reaguje na nasze pragnienia, a prawo przyciągania doprowadzi do spotkania z obfitością. W dobie internetu coachowie podchwycili tę koncepcję i przenieśli na grunt rozwoju osobistego.
Co z tego wyszło? Cała rzesza ludzi robi “mapy marzeń”, na których wieszają zdjęcia rezydencji w Hollywood, jachtów i superaut. Potem codziennie wpatrują się w te obrazki, szepcąc “Tak to będzie moje…”. Tylko nierzadko na koncie wciąż brakuje do pierwszego i zastanawiają się, dlaczego – skoro tak często wizualizują Ferrari – nie ma go jeszcze na podjeździe.
Oczywiście, daleki jestem od stwierdzenia, że ta koncepcja jest totalnie zła. W pewnej mierze wizualizacja może pomóc. Ale:
Najbardziej brakujący element: działanie. Wszechświat raczej się nie wzruszy samymi myślami, jeśli do akcji nie wkroczą konkretne kroki.
Ferrari i Opel – metafora różnic między marzeniem a realem
Przyjrzyjmy się temu obrazowi: Ferrari – symbol luksusu, prędkości, statusu. A z drugiej strony stary Opel – symbol codziennej, przeciętnej motoryzacji, w której prędzej ci padnie alternator, niż zrobisz wrażenie na ludziach na mieście.
- Czerwone Ferrari – marzenie rodem z plakatów, przyciągające zazdrosne spojrzenia i dyskusje typu “ale czad, ile to idzie do setki?”.
- Opel – auto dojeżdżone, czasem z drobnymi korozjami, niemające nic wspólnego z blichtrem.
Ktoś mógłby rzec: “Ale możesz myśleć o Ferrari, jadąc Oplem, bo to cię zmotywuje do starań!” – i to jest OK, jeśli za tą motywacją pójdzie plan, praca, inwestycje w rozwój. Gorzej, gdy jedyną zmianą jest tapeta z Ferrari na telefonie i ciągłe zaklinanie rzeczywistości.
Zalety umiarkowanej wizualizacji, by nie przesadzić
- Pobudka do działania: Jeśli widzisz zdjęcie wymarzonego auta, możesz stwierdzić: “Chcę do tego dążyć” i zaczniesz pracować nad rozwinięciem biznesu, nauką nowych umiejętności.
- Pozytywne nastawienie: Łatwiej jest stawiać czoło wyzwaniom, gdy masz w głowie cel.
- Kreatywność: Gdy marzysz o wielkich rzeczach, twój mózg może znajdować nietuzinkowe sposoby na osiągnięcie progresu.
Jednak: same obrazki i mantra “jestem bogaty, jestę bogatę, Ferrari jest moje” niestety nie spłacą rachunków i nie wyprodukują dodatkowych banknotów.
Skąd ta chęć natychmiastowości?
Żyjemy w erze, gdzie wszystko ma być teraz i już. Oczekujemy, że skoro w telefonie mamy internet z prędkością kosmiczną, to i cele życiowe zrealizujemy w trybie ekspres. W tym kontekście wizualizacja brzmi jak wygodne narzędzie: “Pomyśl, a wszechświat ci to da, i to w sumie szybko”.
Niestety, to tak nie działa. Rzeczywistość wymaga najczęściej mozolnej pracy. Wyobraź sobie: chcesz mieć Ferrari, a zarabiasz średnią krajową. Albo i mniej. Jasne, można wpaść na pomysł, by odkładać z każdej wypłaty 10% i w 2076 roku może uda ci się kupić Ferrari z lat 50…
Magiczna definicja: marz, ale bądź racjonalny
Co zatem robić? Najprościej:
- Marzyć (czemu nie, Ferrari jest spoko), ale zarazem…
- Zbadać rynek: ile musisz zarabiać, by w ogóle utrzymać takie auto (ubezpieczenia, serwisy, paliwo, ewentualnie miejsce w garażu)?
- Wyznaczyć plan, który stopniowo przybliży cię do celu (np. lepsza praca, własny biznes, inwestycje).
- Albo zaakceptować, że może wcale nie musisz mieć Ferrari – czasem wystarczy, że pojedziesz na fajne wakacje, a auto kupisz bardziej rozsądne.
Celem nie jest zdeptanie marzeń, tylko uświadomienie, że same mentalne obrazki rzadko wystarczają. Potrzeba “mozołu” i pomysłu, żeby pójść naprzód.
Kuriozalne przypadki skrajnego “manifestowania”
- Pani Krysia, co wiesza zdjęcia jachtów na lodówce: Codziennie rano patrzy i mówi: “Och, jaki śliczny jachcik, niedługo wypłynę nim w Morze Śródziemne”. A tymczasem pracuje na pół etatu w osiedlowej piekarni, z trudnością płacąc rachunki. Zero planu, zero cięcia wydatków, same afirmacje. Po paru latach nadal w tym samym miejscu, za to z lodówką oklejoną 30 zdjęciami jachtów.
- Zbigniew, co powtarza 50 razy “jestem milionerem”: Twierdzi, że to prawo przyciągania, a jednocześnie z pracy do domu wraca, gapiąc się w telefon i nie widzi ogłoszenia rekrutacyjnego, które mogłoby mu dać lepsze zarobki. Ktoś inny je zauważa i aplikuje, Zbigniew zaś czeka na cud od wszechświata.
Oczywiście to anegdoty, ale obrazują, jak absurdalnie można podejść do tematu, jeśli zabraknie działania.
Komu rzeczywiście “manifestacja” może pomóc?
Są ludzie, którzy – oprócz wizualizacji – robią masę innych rzeczy. Na przykład:
- Codziennie rano przez 5 minut wyobrażają sobie, że prowadzą Ferrari, by rozbudzić motywację.
- Zaraz potem siadają, planują, rozpisują cele, rozwijają umiejętności, odkładają kasę, inwestują w wiedzę, by w perspektywie 5-10 lat realnie mieć środki na wymarzone auto.
Tutaj wizualizacja działa jako doping mentalny, a nie substytut realności. Wtedy “myślenie o Ferrari” staje się rodzajem małego rytuału przypominającego, dokąd zmierzasz, ale w duecie z systematycznym wysiłkiem.
Jak myśleć o Ferrari, siedząc w Oplu 😉
- Zrób upgrade Opla, żeby czuć się trochę bardziej “luksusowo”: Może zamontuj zapach “luksusowa skóra”? W sumie to tańsze niż prawdziwe Ferrari.
- Puść na radiu dźwięki silnika Ferrari: Ściągnij nagranie z YouTube i udawaj, że to Twój Opel tak ryczy. Możesz przy okazji cieszyć się, że nie płacisz tyle za paliwo.
- Zrób fotomontaż: Wstaw swoje zdjęcie do Ferrari i wrzuć na social media, dodając hashtag #Manifestacja. Uwaga, może stać się to obiektem żartów znajomych, ale co tam, wizualizujemy.
- Zamiast Ferrari w realu – kup Ferrari w skali 1:24: To też jakieś spełnienie marzenia, co nie? Przynajmniej nie potrzebujesz garażu.
- Gdy ktoś spyta, dlaczego jeździsz Oplem, a nie Ferrari, odpowiadaj: “W myślach już mam Ferrari, a to jest tylko auto testowe, by dobić silnik do końca. Wkrótce to się zmieni!”
Naturalnie, to prześmiewcze rady, ale oddają pewną prawdę: bez realnej zmiany i wysiłku, zostajesz z marzeniem i… starym Oplem.
Czy można zjeść ciastko i mieć ciastko?
W idealnym świecie: myślisz pozytywnie, chodzisz do coacha, codziennie spędzasz godzinę na wizualizacji. Czekasz, aż Twój stan konta eksploduje. Ale – o ironio – rzadko kiedy to się dzieje samo. Większość bogatych ludzi, którzy jeżdżą Ferrari, dotarła do tego punktu przez:
- Zakładanie firm, start-upy,
- Ciężką karierę zawodową,
- Sprytną drogę inwestycyjną,
- Ewentualnie dziedziczenie fortuny (ale to już inna historia).
Nie ma nic złego w marzeniach, lecz jeśli zależy Ci na spełnieniu, nie licz na magię, a raczej na zbalansowane podejście do świata.
Minimalizm zamiast Ferrari – czy to się nie kłóci?
W dobie, gdy część osób wchodzi w minimalizm, a inni stawiają na “manifestuj luksus”, widać dwie skrajności.
- Minimalista mówi: “Nie potrzebuję Ferrari, wystarczy mi rower i wolność finansowa bez długów.”
- Manifestujący Ferrari krzyczy: “Jeśli nie myślisz o wielkim bogactwie, nigdy go nie osiągniesz.”
Gdzieś pośrodku jest przestrzeń dla normalnych ludzi, którzy chcą mieć fajne rzeczy, ale nie chcą się zatopić w długach ani liczyć wyłącznie na “energię wszechświata.”
Zabójcze raty i “magia” spłaty
Zastanów się: masz old-schoolowy wóz. Chcesz nowe auto. Bierzesz kredyt (albo leasing) i niby jest super – od teraz ładna “fura” stoi pod blokiem. Cieszysz się do chwili, gdy przychodzą miesięczne raty. Porównaj to z wizją, że naprawdę odkładasz pieniądze, zwiększasz dochody i kupujesz wozidło, na które Cię stać bez duszenia się w ratach.
Wielu coachów radzi, by przyspieszać marzenia – bo “wszechświat da ci, jeśli jesteś gotów w to uwierzyć i iść na całość”. Ale nie mówią, że bank też da ci w sumie “kasę na auto”, tylko potem 5 lat spłacania potrafi zabić entuzjazm.
Kiedy manifestacja staje się pretekstem do długów
Uwierz mi, istnieją ludzie, którzy zaciągają wysokie kredyty na rzeczy typu luksusowy samochód czy drogie wakacje, tłumacząc się: “Muszę zachowywać się tak, jakbym już był bogaty, bo wtedy energia bogactwa do mnie spłynie”. I może to dobre hasło marketingowe, ale w realnym życiu pachnie kiepską decyzją finansową.
Przekręca się kluczyk do nowego auta, a w głowie myśl: “No i super, wszechświat słucha mojej wibracji obfitości”, podczas gdy bank czeka na ratę w wysokości takiej, że odechciewa się kawiarni i kina.
Po co nam to Ferrari?
Zadajmy fundamentalne pytanie: czy Ferrari naprawdę jest naszym głównym celem, czy może jest tylko symbolem, że chcemy czuć się ważni, docenieni? Często to, za czym gonimy, to wcale nie jest auto, ale uznanie, poczucie sukcesu, adrenalina. Może można to osiągnąć innymi sposobami?
- Niektórzy realizują się w pasji (np. sport, sztuka, hobby).
- Niektórzy tworzą projekty i czerpią satysfakcję z rozwoju, a nie z posiadania ekstrawaganckich przedmiotów.
To nie atak na marzenia o Ferrari – po prostu warto mieć świadomość, dlaczego tak bardzo pragniemy mieć sportowy wóz. Bo jak tobie chodzi tylko o “wygląd przed znajomymi”, to może w ogóle auto sportowe jest Ci zbędne, a lepiej spożytkować środki na coś, co bardziej uszczęśliwia?
A może stary Opel ma swój urok?
Tu wkracza element autoironii: Okej, może i Opel ma zarysowania, toporne wnętrze i prędkość maksymalną 160 km/h, ale…
- Można nim całkiem sprawnie dojechać do pracy.
- Spala mniej niż Ferrari (a przy cenach paliwa to plus).
- Serwis Ferrari jest koszmarnie drogi, a mechanik do Opla znajdzie się na każdej ulicy.
Nie namawiam, by zrezygnować z marzeń – czasem warto docenić to, co się ma. A w międzyczasie, jeśli chcesz coś lepszego, systematycznie nad tym pracuj, zamiast czekać na cud.
Jak łączyć wizualizację z rzeczywistością?
Najlepszy punkt kulminacyjny: jeżeli lubisz ideę wizualizacji, to ją stosuj, ale:
- Wyznacz realny plan – “chcę zwiększyć dochody o X w ciągu 2 lat, by mieć wkład na lepsze auto”.
- Zrób harmonogram drogi do celu – “zapisuję się na kursy, szukam awansu, rozwijam firmę”.
- Co tydzień monitoruj postępy i sprawdzaj, czy idziesz naprzód.
- Obrazek Ferrari w sypialni może być twoim motywatorem, ale wiedz, że to tylko bodziec, a nie magiczna formuła do sukcesu.
W skrócie: “Myśl jak zwycięzca, ale pracuj jak zwycięzca”, a nie czekaj na mannę z nieba.
Poczucie humoru a finanse
Czemu w ogóle śmiejemy się z sytuacji, w której ktoś marzy o Ferrari, gdy jeździ starym Oplem? Bo to dość powszechne zjawisko: mamy wielkie pragnienia, a mało realnych środków. Nie chodzi o to, by kpić z kogoś – raczej zwrócić uwagę, że samym marzeniem nie załatwimy sprawy. Mądrzej jest połączyć marzenie z planem, wówczas i humorem można to okrasić.
Ferrari w głowie, Opel w garażu
Nie ma nic złego w tym, że marzysz o czymś większym niż to, co masz teraz. Chcieć jeździć Ferrari – spoko. Problem pojawia się, gdy wmawiasz sobie, że wystarczy codziennie wyobrażać sobie jazdę sportowym wozem, a brak planu, brak działań, brak odkładania pieniędzy czy rozwijania kariery.
Oto kilka kluczowych wniosków:
- Wizualizacja może być pomocna, ale tylko jako uzupełnienie realnego podejścia: planowania, wyznaczania celów, oszczędzania, inwestowania w siebie.
- Unikaj naiwnych haseł typu “przyciągnij luksus samym myśleniem”, bo to często marketing.
- Szanuj obecną sytuację (czyli starego Opla), lecz jeśli chcesz go wymienić, obmyśl strategię.
- Nie zaciągaj pochopnych długów, bo “skoro wszechświat mi da, to spłacę”. Bank nie zna tej całej energii wszechświata i upomni się o raty niezależnie od twoich afirmacji.
- Ciesz się z małych postępów: jeżeli zarabiasz teraz 3 tys., a marzysz o 30 tys., to super, ale zacznij od 4-5 tys. popracuj nad tym. Krok po kroku, a nie skok w przepaść.
Może jednak wcale nie potrzebujesz Ferrari?
Na koniec warto się zastanowić, czy marzenie o Ferrari nie jest zapożyczone z kultury, reklam czy mody. Czasem człowiek chce mieć Ferrari, bo “to symbol luksusu”, ale potem odkrywa, że w sumie nie lubi jeździć szybko, nie chce wzbudzać sensacji na ulicy i wolałby praktyczny kombi.
Zwyczajnie dobrze jest zadawać sobie pytania o fundament marzeń: Skąd to się wzięło? Czy to moja autentyczna pasja, czy raczej pompowany przez świat obrazek sukcesu? Odpowiedź może Cię zaskoczyć i paradoksalnie czasem uwolnić od ciśnienia.
Manifestacja to fajna zabawka umysłu: daje motywacyjny kopa, jeśli doda się do niej realne działania.
Samo myślenie o Ferrari, będąc w starym Oplu, nie sprawi, że do garażu magicznie wjedzie luksusowy pojazd.
Istnieje ryzyko popadania w pułapkę długów, jeśli zaczniemy sięgać po kredyty i raty “0%” w imię “przybliżania się do wizji bogactwa”.
Lepiej więc zachować zdrowy rozsądek, śmiać się z własnych słabości i… krok po kroku faktycznie pracować nad poprawą sytuacji finansowej.
I w tym całym humorystycznym ujęciu jest sporo prawdy: marz, wizualizuj, ale pamiętaj też, że stary Opel nie zamieni się w Ferrari wyłącznie siłą twoich zachcianek. W każdej chwili możesz wstać, spiąć pośladki i zacząć tworzyć realne możliwości ku temu, by pewnego dnia może wsiąść do czegoś więcej niż mocno wyeksploatowanej bryki. A może w trakcie tych działań dojdziesz do wniosku, że bardziej Ci się opłaca domek na wsi niż czerwona maszyna na 4 kołach. Jedno jest pewne: sam musisz odkryć, co Cię naprawdę uszczęśliwia – i opracować do tego plan, a nie tylko wystawiać zdjęcia Ferrari na tapecie.