(czyli poradnik dla wszystkich, którym kolejna rzecz do zrobienia przesuwa się do jutra, a jutro okazuje się… wcale nie istnieje)
Ile razy słyszałeś w swojej głowie: „Najpierw muszę mieć świetny plan, potem muszę poczekać na odpowiedni nastrój, no i jeszcze trzeba zbadać prognozę pogody i fazę księżyca. Wtedy z pewnością to zrobię…”? Problem w tym, że przed tak zwanym „idealnym momentem” zawsze pojawia się coś, co może cię powstrzymać. Aż pewnego dnia odkrywasz, że masz 40 lat, trzy koty i doktorat z prokrastynacji, a twój wymarzony projekt, zamiast być wdrożony w życie, nadal leży w głowie i głośno chrapie.
Jeśli twoje życie to wielka lista „to-do”, na której wypełnienie czeka już nowy notes z kolorowymi naklejkami, najwyższy czas, żeby przynajmniej jedna rzecz przeskoczyła z kategorii „kiedyś” do „zrobione”. Bo wiesz, co jest gorsze od kiepsko rozpoczętego działania? Brak działania w ogóle. Zapraszam do prześmiewczego (ale też trochę serio) poradnika, w którym pokażę ci, jak przestać czekać na „idealny moment” i zacząć działać teraz, zanim wkurzysz samego siebie na tyle, że już nawet memy o prokrastynacji cię nie rozbawią.
Czy idealny moment w ogóle istnieje?
Zacznijmy od przypomnienia małej, gorzkiej prawdy życiowej: „Idealny moment to taka mityczna istota, jak jednorożec na tęczy.” Mówimy sobie: „Jeszcze chwila, jeszcze dwie, muszę mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.”Ale, niestety, świat (i guzik) ciągle się rozprasza. Łatwo złapać się w pułapkę: „Nie mam jeszcze wystarczającej wiedzy/pieniędzy/odpowiedniego humoru, by zacząć.” A potem, gdy już zdobędziesz połowę wszechświata, okaże się, że w międzyczasie powstało milion innych przeszkód.
Zastanów się: czy chciałbyś czekać z kupnem wody do momentu, aż będziesz idealnie spragniony? Albo zwlekać z jedzeniem, dopóki nie powstanie idealny zestaw witamin na talerzu? Nonsens, prawda? Tak samo jest z działaniem: zbyt długie czekanie często kończy się tym, że w ogóle nie ruszasz z miejsca.
Syndrom „jeszcze chwilka” – czyli prokrastynacja w akcji
Odkładanie wszystkiego na później to wcale nie jest nowy wynalazek. Już starożytni narzekali, że nie chce im się budować kolejnego akweduktu, bo „lepiej zrobić to jutro”. Ale w naszych czasach ta prokrastynacja przybiera prawdziwie mistrzowskie formy – Netflix, media społecznościowe, memy, a do tego nieograniczone możliwości wyszukiwania wymówek w internecie.
- „Brakuje mi jeszcze jednego tutoriala na YouTube, żeby zacząć pisać bloga.”
- „Czekam na lepszą pogodę, żeby iść pobiegać” (nieważne, że w tym klimacie przez pół roku pada śnieg, a przez drugie pół – leje deszcz).
- „Potrzebuję nowej aplikacji do zarządzania zadaniami, bo stara już mnie nie motywuje!”
Wszystko to brzmi pięknie, aż do momentu, gdy uświadomisz sobie, że połowa twojej energii życiowej poszła na… wymyślanie wymówek, a nie na realne działanie.
Czytaj więcej:
ABC pokonywania wymówek – na wesoło
Zamiast czekać, aż ktoś ci podaruje wolny weekend, przybiegnie koń i w porannym wschodzie słońca zawoła: „To twój czas!”, poznaj kilka trików na natychmiastowe ruszenie w drogę – nawet jeśli nie czujesz się gotowy na 100%.
a) Metoda „jednej mikro-rzeczy”
Zamiast obiecywać sobie, że napiszesz całą książkę w jeden weekend (haha, jasne!), zacznij od jednej strony. Dosłownie. Czyli ustal: „Dziś piszę pierwsze 200 słów.” Zanim się obejrzysz, będziesz mieć rozdział.
Działa to na wszystko: chcesz posprzątać mieszkanie? Zacznij od półki w łazience. Chcesz nauczyć się nowego języka? Weź jedną lekcję z aplikacji. Mikro-ruchy potrafią odblokować w tobie energię jak nic innego.
b) Technika „5 minut”
Umów się z samym sobą, że robisz dane zadanie tylko przez 5 minut i możesz od razu przerwać. Rzadko kończysz po 5 minutach, bo skoro już zacząłeś, to nagle do głosu dochodzi poczucie: „No dobra, lecimy dalej!”. Zobaczysz, to naprawdę magiczny sposób na walkę z wewnętrznym leniem.
c) Znajdź towarzysza
Czasem wystarczy mieć kogoś, kto cię lekko popchnie w odpowiednim kierunku. Jeśli chcesz zacząć biegać, umów się z kimś na wspólny trucht – trudniej wtedy wykręcić się wymówką. A może chcesz w końcu pozbyć się ton zalegających w szafie ciuchów? Zrób z przyjacielem „wielką czystkę” połączoną z wymianą starych ubrań. Działanie w duecie (albo większej grupie) potrafi być świetną motywacją.
„Jak wstanę lewą nogą, to i tak mi nie wyjdzie…” – perfekcjonizm do śmietnika!
Jednym z najgorszych hamulców przed działaniem jest perfekcjonizm. Mówimy sobie: „Nie zacznę, bo nie jestem w tym jeszcze najlepszy”. I tak czekasz, aż poczujesz się ekspertem. Niestety, żeby stać się ekspertem, trzeba… zacząć i przejść przez masę błędów. Słynny cytat (przypisywany różnym ludziom) mówi: „Jeśli nie wstydzisz się swojej wersji 1.0, to znaczy, że zacząłeś za późno.”
Zauważ, że wiele wynalazków czy projektów startowało w niedoskonałej formie. Najważniejsze było zrobienie pierwszego kroku. Tak samo z twoim planem – od zera do bohatera nie przejdziesz w sekundę. Może coś się nie uda od razu, może projekt będzie wyglądał jak dzieło przedszkolaka, ale to w porządku! Jeśli nie pozwolisz sobie na bycie niedoskonałym w starcie, prawdopodobnie nigdy nie wystartujesz.
Zrób „kontrlistę”: co tracisz, gdy nie działasz?
Wszyscy znamy listy rzeczy do zrobienia (czyli to-do), ale czy robisz sobie listę strat wynikających z nie działania? Spróbuj. Wypisz: co tracę, jeśli nie zaczynam już dziś?
- Czas: Twój czas jest ograniczony, a każda wiosna czy jesień to nieodwołalnie stracony moment.
- Możliwości: Jeśli planujesz założyć bloga, a odkładasz to kolejny miesiąc, ktoś inny może przejąć część twoich potencjalnych czytelników (świat nie stoi w miejscu!).
- Samorozwój: Z każdym dniem, gdy nie uczysz się nowej umiejętności, cofnięcie się jest realne.
- Motywacja: Im dłużej zwlekasz, tym łatwiej wpaść w marazm.
Może taka kontrlista będzie dla ciebie bardziej przemawiająca niż setki motywacyjnych cytatów w stylu: „Po prostu to zrób!”.
Twój umysł to prokrastynacyjny geniusz (i jak go przechytrzyć)
Nasz mózg bywa naprawdę sprytnym sabotażystą. Wymyśla tysiące powodów, by nie zaczynać. Kilka popularnych sztuczek:
- „Zasłużona drzemka” – Przecież jesteś zmęczony. Po co się brać do pracy w takim stanie?
- „Syndrom jeszcze jednej” – Jeszcze jeden odcinek serialu, jeszcze jeden film na YT… i nagle pół dnia minęło.
- „Kryzys lunchowy” – Trzeba coś zjeść, bo na głodniaka myślenie nie wychodzi. Po obiedzie przydałaby się drzemka (patrz punkt 1).
Jak z tym walczyć?
- Planuj aktywności w krótkich blokach – 25 minut pracy, 5 minut przerwy (tzw. technika Pomodoro). W ten sposób głowa wie, że za chwilę dostanie wolne.
- Odetnij rozpraszacze – wycisz powiadomienia w telefonie, wyloguj się z social mediów albo pracuj w miejscu, gdzie nie ma telewizora.
- Graj z samym sobą w nagrody – postanów, że dopiero po skończeniu pewnego zadania włączysz się do wielkiego świata seriali.

Zacznij od największego potwora – czyli zasada „zjedz tę żabę”
Można się spierać co do estetyki tej metafory, ale jest popularna: „Zjedz tę żabę” – czyli zacznij dzień od najtrudniejszego zadania. Dzieje się wtedy coś magicznego: jeśli potwora masz już z głowy rano, reszta zadań wydaje się mniej przerażająca. W odwrotnym przypadku możesz spędzić cały dzień, martwiąc się „żabą”, zamiast po prostu się z nią rozprawić.
Jeżeli twoja lista „to-do” jest gigantyczna, poszperaj, która z tych rzeczy jest największym, najbardziej czasochłonnym lub stresującym elementem. Ustal, że to właśnie ona zadecyduje o tym, że ten dzień będzie udany: bo załatwisz ją. Może to być telefon do klienta, którego się boisz, napisanie trudnego raportu, sprzątnięcie piwnicy po 5 latach… cokolwiek. Gdy zrobisz to przed południem, poczujesz się, jakbyś właśnie triumfalnie pokonał finałowego bossa w grze komputerowej.
Rób mniej naraz, a częściej – mini-projekty
Masz tendencję do rzucania się na 10 pomysłów jednocześnie i kończenia wszystkich w połowie? Witaj w klubie!Klasyczna pułapka to wzięcie na barki zbyt wielu zadań. Po co? Bo brzmią ekscytująco. Dopóki nie okaże się, że twój umysł jest przeładowany, a Ty nic nie doprowadzasz do końca.
Rozwiązanie? Mini-projekty i zasada minimalizmu w działaniu:
- Przez najbliższe dwa tygodnie koncentruj się na jednej rzeczy (np. stworzeniu materiału do bloga).
- Gdy tylko to skończysz, zacznij kolejne zadanie (np. naukę nowego języka), ale nie zaczynaj go wcześniej.
To podejście uczy dyscypliny i daje ci realne efekty, zamiast miliona rozpoczętych tematów w głowie.
Przestań się nakręcać, że ma być „idealnie” – ważne, żeby było „w ogóle”
Wracamy do kwestii perfekcjonizmu. Powtórka: żadne działanie nie jest tak złe, jak brak działania. Lepiej zrobić cokolwiek „na 70%” niż planować 120% i nawet nie wystartować.
Wiele osób, które zaczęły nowe hobby, firmę czy projekt kreatywny, wspomina, że największą barierą było przekonanie: „Jeszcze nie czas, nie mam wszystkiego.” A potem zrobili pierwsze (kiepskie) próby i… poszło. Okazało się, że ważne było po prostu zacząć, a po drodze nauczyć się, co trzeba.
Nagroda na finiszu – bo w życiu musi być przyjemnie
Oczywiście, warto pamiętać, że efektywność to nie wszystko. Człowiek potrzebuje też marchewki w postaci nagrody. Więc jeśli wytrwasz w postanowieniu (np. przez tydzień codziennie zrobisz jeden mały krok w stronę celu), możesz uczcić to w sposób, który sprawia ci radość. Może to być wieczór z ulubionym serialem, może pyszne ciastko (okej, ale bez przesady), a może krótki wypad do innego miasta?
Chodzi o to, żebyś czuł, że działanie jest fajne i daje poczucie zwycięstwa. Wtedy łatwiej ci będzie utrzymać tempo. Pamiętaj, by zachować umiar, bo jeśli po każdym drobnym kroku fundujesz sobie dwutygodniowe wakacje na Malediwach (okej, marzenie), to raczej ciężko będzie się rozwinąć w realnych warunkach.
Co robić, gdy znowu dopada cię słynne „a może potem”
Każdemu się zdarza chwila słabości. Może to być dzień, gdy dopada cię lenistwo większe niż Goliat w starciu z Dawidem. Spokojnie – nie załamuj się i nie myśl, że to koniec świata. Po prostu zauważ, że to się dzieje i… weź byka za rogi. Kilka sugestii:
- Ponów „5 minut” – powiedz sobie: „Dobra, nie mam siły, ale zrobię to przez 5 minut i zobaczę”.
- Przypomnij sobie, po co to robisz – wróć do notatek, w których zapisywałeś swoje cele lub marzenia.
- Uprość zadanie – jeśli wszystko wydaje się skomplikowane, może wystarczy jeden element – np. zacznij od śmiesznie małego kroku (jak przeniesienie plików do jednego folderu).
- Pozwól sobie na przerwę – ale kontrolowaną – czasem wystarczy 10 minut spaceru na dotlenienie mózgu i można wrócić do działania z lepszym nastawieniem.
Nie musisz być robotem bez uczuć i non stop działać na najwyższych obrotach. Ważne, żebyś miał metody, by z takiego dołka się wyciągnąć, a nie tkwić w nim kolejne pięć lat.
Podsumowanie: Przestań czekać, zacznij klikać „Done”
Życie jest krótkie i zdecydowanie szkoda go na studiowanie w nieskończoność „jak to będzie super, jak w końcu zacznę”. Jeśli twoje życie to lista „to-do”, to najwyższy czas, żeby przynajmniej jedna rzecz zmieniła status na „done!”. I to już teraz, a nie jutro, w przyszły poniedziałek czy przy najbliższym nowiu Księżyca.
Nie licz na „idealny moment”, bo (uwaga!) on nie istnieje. Zamiast tego wybierz dowolny moment i nazwij go idealnym, bo to w nim właśnie zacząłeś. Nie będziesz musiał robić doktoratu z prokrastynacji, a twoje cele nareszcie ruszą z miejsca.
Na koniec – krótki apel: spójrz na swoją listę zadań, wybierz jedną, możliwie najmniejszą rzecz. Teraz, w tej chwili, zrób krok w jej kierunku. Jedną stronę tekstu, jeden telefon, jedno sprzątnięcie jednego kącika. A potem… ciesz się z tego, że jest zrobione. Zobaczysz, jak rośnie w tobie moc i chęć do brania się za kolejne sprawy.
Powodzenia! I pamiętaj: lepsza jest nie do końca dopracowana, ale realnie podjęta akcja niż perfekcyjny plan, który spędzi kolejne miesiące (albo lata) w szufladzie z napisem: „Prokrastynacja – prace badawcze – do użytku wewnętrznego.”