Jak stać się lepszą wersją siebie bez dziwnych rytuałów o 5 rano

Przyznaj się. Ile razy już słyszałeś te magiczne rady: „Wstawaj codziennie o 5 rano, biegaj przez godzinę w deszczu (nawet jeśli pada grad), potem medytuj, zjedz parę ziaren jarmużu, a po 21:00 znikaj ze świata, bo regeneracja ciała jest święta?” Brzmi to jak instrukcja z innej planety, prawda? A jednak w internetach znajdziesz mnóstwo guru przekonujących, że jeśli nie przeforsujesz się wczesnym rankiem, to nigdy nie staniesz się lepszą wersją siebie.

Cóż, mam nadzieję, że ten wpis przyniesie ulgę wszystkim, którzy nie chcą być zombie o 5 rano i nie widzą sensu w picu smoothie ze szpinaku przed wschodem słońca. Bo da się wprowadzać zmiany w życiu bez rytuałów rodem z obozu treningowego. Możesz być „night owlem”, bylebyś nie był „dead owlem” w południe. Krótko mówiąc – liczy się pewna elastyczność w rozwoju osobistym, a nie ślepe realizowanie cudzego schematu.

No to zaczynamy: jak stać się lepszym sobą, nie przechodząc jednocześnie na surową dietę „budzę się o 5:00, chodzę spać o 21:00 i jem tylko jagody goji i spirulinę”? Daj się zaprosić na humorystyczny spacer po prostych (i naprawdę wykonalnych) strategiach rozwoju.

Po co ci w ogóle ten rozwój?

Zanim rzucisz się w wir jakichkolwiek zmian, dobrze zastanów się, czemu chcesz pracować nad sobą. Bo jeśli jedynym powodem jest to, że wszyscy wokół tak robią, to raczej daleko nie zajdziesz. W pewnym momencie dopadnie cię słomiany zapał i znienawidzisz tę całą motywacyjną otoczkę.

Spróbuj zadać sobie kilka pytań:

  • Czy chcesz mieć więcej energii, by realizować swoje pasje (np. granie w gry do 3 nad ranem… w sumie to też pasja, ale no, może inna)?
  • A może twoja kondycja woła o pomstę do nieba, bo wejście na drugie piętro kończy się wzywaniem karetki?
  • Czy chcesz mieć lepszą organizację dnia, żeby nie być wiecznie spóźnionym?

Gdy znajdziesz swój sensowny powód, łatwiej będzie ci się trzymać postanowień. Inaczej będziesz jedynie gonić trendy, a nie – budować realne nawyki.

Nie wstawaj o świcie, jeśli jesteś nocnym markiem. Serio, nie ma nic złego w tym, że twój naturalny rytm dobowy jest inny niż u najpopularniejszych „świrusów poranka”. Mit, że „prawdziwi zwycięzcy wstają przed pianiem koguta”, można włożyć między bajki – przynajmniej dla częściludzi. Jeśli jesteś typem, który pracuje kreatywnie i dopiero wieczorem dostaje zastrzyk energii, to nie zmuszaj się do wstawania o 5:00 tylko dlatego, że guru tak kazał. Może wystarczy, że wstaniesz trochę wcześniej niż zwykle (powiedzmy o 7:30 zamiast 8:00), żeby mieć chwilę na krótki rozruch i plan dnia.

Klucz w tym, żebyś nie był jednak „dead owlem”, który zarywa nocki, a później do południa jest roślinką. Bo wówczas rozwój osobisty spali na panewce – z braku energii i przytomności umysłu. Lepiej znaleźć taki rytm, który nie jest drastyczny, a zarazem daje ci wystarczająco dużo czasu na ogarnięcie się w ciągu dnia.

Proste nawyki zamiast rewolucji

Słyszałeś pewnie miliony rad, by zmieniać życie natychmiast: „Od jutra zero cukru, zero glutenu, 10 kilometrów biegu, 5 medytacji dziennie i czytanie 3 książek tygodniowo.” Jak to się kończy? Mniej więcej tak, że po trzech dniach umierasz na niewyspanie i wpychasz do ust tabliczkę czekolady, bo mózg domaga się rekompensaty.

Lepiej wprowadzać mikro-zmiany:

  • Dodaj 15 minut spaceru dziennie.
  • Ogranicz słodycze w tygodniu roboczym, a niekoniecznie całkiem (chyba że chcesz – wtedy powodzenia!).
  • Przeczytaj 5 stron książki na koniec dnia, nie od razu 50.

Małe kroki kumulują się w dłuższym czasie w naprawdę fajne efekty. A przy okazji nie czujesz się, jakbyś trafił do obozu przetrwania.

Czytaj więcej:

Nie musisz wyznawać minimalizmu, by mieć porządek

W internecie nastała moda na minimalizm – puste pokoje, białe ściany i jedna roślina w kąciku. To się może sprawdzać, jeśli lubisz ład i harmonię rodem z Instagrama. Ale nie musisz wyrzucać połowy rzeczy, żeby poczuć się lepszą wersją siebie. Wystarczy, że zaczniesz systematycznie utrzymywać porządek, a nie kumulować hałd ubrań czy śmieci.

Czyli raz na miesiąc zrób przegląd szafy i pozbądź się (bądź oddaj) tego, czego naprawdę już nie nosisz. Stwórz prosty system odkładania dokumentów, rachunków – niech nie walają się po całym mieszkaniu. Minimalizm to skrajność (dla jednych fajna, dla innych nudna), ale spora część ludzi może zyskać, robiąc mniejszy krok: choćby wyrzucając stare instrukcje do mikrofalówki sprzed 15 lat i kabli od nieistniejącej drukarki.

Ułatwisz sobie życie, a w głowie pojawi się więcej przestrzeni – dosłownie i w przenośni.

Zadbaj o ruch w formie, która nie rodzi w tobie nienawiści

Kto powiedział, że trening siłowy w crossfit boxie to jedyna droga do bycia w formie? Albo bieganie maratonów? Czasem wystarczy jeździć na rowerze, tańczyć w salonie do ulubionej muzyki czy po prostu codziennie przejść kilka tysięcy kroków. Ważne, żeby cokolwiek ruszyć, bo siedzenie przy biurku 12 godzin na dobę jest wrogie zarówno dla twojego kręgosłupa, jak i psychiki.

Zresztą, robiąc coś, co lubisz, masz większe szanse, że zostaniesz przy tym na dłużej. Jeśli crossfit cię przeraża, a siłownia trąci plastikiem i spoconymi hantlami, to nic na siłę. Może pływanie? Albo łyżwy, piłka nożna, a nawet energiczne spacery z psem? Wybór jest spory, nie daj sobie wmówić, że tylko wstawanie o 5:00 i robienie 100 pompek dziennie to jedyna recepta na zdrowie.

Ucz się nowych rzeczy, ale bez presji bycia ekspertem w tydzień

Rozwój osobisty to nie tylko ćwiczenia fizyczne. To też mózg, który – jeśli jest dokarmiany nowymi informacjami – staje się nieco bardziej elastyczny. Może od dawna chciałeś spróbować nauki hiszpańskiego, gry na gitarze albo rysunku? Super, ale nie rzucaj się od razu na 10 kursów online w jednym tygodniu.

Wybierz jedną rzecz, poświęć na nią 15–30 minut dziennie i zobacz, czy cię wciąga. Po miesiącu albo dwóch ocenisz, czy to jest twój klimat, czy jednak wolisz coś innego. Nie musisz w miesiąc stać się wirtuozem – ważne, żeby w ogóle zacząć i konsekwentnie iść małymi krokami. Rozwój to proces, a nie sprint.

Jedzenie: nie musisz zostać weganinem o zielonym jęczmieniu

Ah, dieta. Kolejny bastion coachów, którzy wmawiają nam, że żeby być fit, trzeba jeść tylko eko-brokuły i popijać sproszkowaną spiruliną. Jasne, zdrowe odżywianie jest ważne, ale… hej, można jeść normalnie. Nie musisz rzucać się na same superfoods i awokado z Peru. Wystarczy ograniczyć mocno przetworzone rzeczy, mniej cukru, a więcej warzyw i owoców w codziennej diecie.

Stosuj proste zasady: pij więcej wody (mniej słodzonych napojów), dodawaj warzywa do każdego posiłku (nie musi być to od razu 500 g na raz), nie wpadaj w skrajności typu „od dziś jem tylko sałatę” – bo za 3 dni rzucisz to w kąt.

Możesz być lepszą wersją siebie i jednocześnie nie panikować, że zjadłeś lody w ciepłe popołudnie. Wyjdzie ci to na zdrowie (psychiczne przede wszystkim).

Książki i podcasty: ale tylko te, które naprawdę cię wciągają

Rozwój osobisty często wiąże się z pochłanianiem treści motywacyjnych. To fajne, ale pamiętaj, że nie musisz czytać każdej bestsellero-poradnikowej książki, jaka istnieje. Serio, jest ich tyle, że do emerytury byś się nie wyrobił, a i tak część z nich powtarza to samo.

Jeśli lubisz czytać poradniki i inspiruje cię to – super, czytaj. Jeśli czujesz, że to nie twoja bajka, a zamiast tego wolisz powieści, to też jest okej! Ważne, byś w ogóle coś czytał – to rozwija wyobraźnię, zasób słów i pozwala odciąć się od prozy dnia codziennego. Podcasty, audiobooki – super opcja, jeśli wolisz słuchać niż czytać. Idealne do jazdy autem lub robienia porządków.

Klucz w tym, żebyś się nie zmuszał do rzeczy, które kompletnie ci nie pasują, bo w imię czego? Lepiej znaleźć rodzaj treści, który będzie cię faktycznie rozwijał i zarazem sprawiał przyjemność.

Bądź asertywny, ale nie musisz zmieniać się w psychologa wszystkich dookoła

Rozwój osobisty często zawiera wątki o relacjach z ludźmi: asertywność, pewność siebie, umiejętność stawiania granic. Wspaniale, bo to naprawdę pomaga unikać wielu stresów. Tylko pamiętaj, że nie musisz od razu przerabiać się na Dr. Phila i rozwiązywać wszystkich problemów świata.

Pracuj nad sobą w relacjach – naucz się mówić „nie” w sytuacjach, które ci nie służą, staraj się jasno komunikować. Ale jeśli napotkasz poradnik, który każe ci zapisywać każdą rozmowę i analizować każde słowo w stylu psychoanalizy – możesz się szybko wypalić. To tak, jakby kazać ci liczyć kalorie w każdym kęsie – teoria niby fajna, ale w praktyce? Życie staje się męczące. Znajdź złoty środek.

Technika pomodoro? A może eko-ludoro? Rób, co działa u ciebie

W świecie rozwoju osobistego jest mnóstwo technik i trików. Pomodoro (25 minut pracy, 5 minut przerwy), GTD (Getting Things Done), bullet journal, habit tracker… Podchodź do tego na luzie. Jeśli pomodoro cię fascynuje i faktycznie pomaga skupić się na pracy, to świetnie. Jeśli bullet journal daje ci radość z kolorowania tabelek – super! Ale jeśli czujesz, że to straszna strata czasu i wolisz zwykłą listę zadań na kartce – rób listę na kartce.

Najważniejsze, żeby krok po kroku wdrażać narzędzia, które tobie działają, a nie ślepo naśladować popularnych influencerów. Oni często mają sponsorowane filmy i muszą coś reklamować. Ty masz luksus wybierania tego, co faktycznie wpasowuje się w twój styl pracy i życia.

Nie zamieniaj się w robota: elastyczność to klucz

Rozwój osobisty bywa czasem mylony z pracoholizmem czy nadmiernym rygorem. Tak jakbyśmy mieli stać się maszynami, które działają w idealnej rutynie od świtu do nocy. Tyle że człowiek jest istotą emocjonalną, ma słabsze i lepsze dni, a czasem chce sobie odpuścić i po prostu nic nie robić – co wcale nie jest zbrodnią.

Ważne, by ogólnie dążyć do polepszenia jakości życia, a nie do tresury. Jeśli codziennie wstajesz o 7:00 i nagle w sobotę ci się nie chce, bo w piątek miałeś ciężki dzień, pozwól sobie pospać trochę dłużej (nie do 14:00, ale choćby do 9:00). Nie znaczy to, że od razu zaprzepaszczasz cały postęp.

Otaczaj się ludźmi, którzy cię wspierają (i/lub śmieszą). Może to banał, ale środowisko ma duży wpływ na nasz rozwój. Nie chodzi o to, żebyś zrywał kontakty z tymi, którzy mają inne poglądy. Raczej o to, żebyś miał kogoś, z kim możesz rozmawiać o swoich planach, postępach czy problemach, a nie tylko słuchać, że „głupoty wymyślasz”.

Fajnie, jeśli masz znajomych, którzy też chcą się rozwijać, ale niekoniecznie wstają wszyscy o 5 rano i piją wspólnie korzeń maca. Wystarczy, że macie zbliżone podejście do zdrowej zmiany, bez popadania w fanatyzm. Kiedy masz wokół siebie ludzi dających wsparcie (czasem i konstruktywną krytykę), łatwiej się idzie naprzód.

Miej dystans do coachów i pamiętaj o praktyce. Bywa, że wpadamy w pułapkę – oglądamy kolejne wystąpienia motywacyjne, czytamy blogi coachów i chłoniemy inspiracje. Sęk w tym, że jeśli nie przejdziesz do działania, to wszystko zostanie w sferze pięknych teorii.

Przykład: możesz oglądać filmy o bieganiu, ale dopóki nie założysz butów i nie wyjdziesz chociaż na krótki trucht, nie poczujesz, o co w tym chodzi. To trochę jak oglądać setki filmów z przepisami kulinarnymi, a potem narzekać, że w lodówce masz tylko światło.

Raz w tygodniu zrób małe podsumowanie

Wiele osób żyje z dnia na dzień i dopiero po roku orientuje się, że nic się nie zmieniło. Dlatego warto raz w tygodniu (np. w niedzielę) poświęcić 10–15 minut na refleksję:

  • Co udało mi się zrobić w minionym tygodniu, by zbliżyć się do „lepszej wersji siebie”?
  • Co poszło nie tak (np. przesadziłem z wieczornymi posiadówkami i brakowało mi energii)?
  • Co planuję poprawić w nadchodzącym tygodniu?

Takie krótkie podsumowanie pozwala zachować świadomość i sterować zmianami. Nie musisz mieć rozpisanych 50 wskaźników efektywności (no, chyba że lubisz arkusze kalkulacyjne, to droga wolna). Ale odrobina autoanalizy jest bezcenna.

Prostota zamiast dziwacznych rytuałów

Jak widzisz, rozwój osobisty wcale nie musi oznaczać budzika o 5:00 i rytuałów rodem z sekty „tylko poranki zmieniają świat”. Możesz wstawać później, byleś zachowywał zrównoważony tryb życia i naprawdę robił coś, co popycha cię do przodu. Czy to małe kroki w diecie, czy drobne aktywności fizyczne, czy edukacja przez 15 minut dziennie – to wszystko daje efekt, jeśli jesteś w tym konsekwentny (ale nie fanatyczny).

Nie musisz odcinać się od wszelkich przyjemności, by być bardziej produktywnym. Nie musisz też wyrzekać się normalnego życia. Wystarczy, że wyciągniesz wnioski z wielu prostych porad i zaadaptujesz je do swojego rytmu. A jeśli ktoś mówi ci, że trzeba wstawać o świcie, pić wodę z solą himalajską i tańczyć salsę w okolicach 5:20 rano, to spytaj: „Czy to cię uszczęśliwia?” – bo w tym wszystkim właśnie o to chodzi. By być zdrowszym, sprawniejszym i bardziej zadowolonym z życia, a nie zmienionym w robota, który boi się przekroczyć godzinę wstawania.

I pamiętaj: możesz być night owlem, bylebyś nie był dead owlem przed południem. Zasada jest taka, że organizm potrzebuje snu, umysł potrzebuje stymulacji, a serce – odrobiny radości w codzienności. Jeśli zadbasz o tę trójcę w sposób, który pasuje do ciebie, to już jesteś na dobrej drodze do bycia lepszą wersją siebie. I wcale nie musisz robić z tego widowiska na Instagramie… chyba że chcesz. Ale wtedy wstaw chociaż zdjęcie kawy o 10 rano, żebyśmy wiedzieli, że się nie katujesz wstawaniem o 5. Niech rozwój osobisty będzie dla ciebie przygodą, a nie katorgą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *