(czyli o wiecznym poszukiwaniu satysfakcji w karierze z przymrużeniem oka)
Nie wiem, jak Wy, ale ja patrząc na swoje życie zawodowe, mam wrażenie, że przypomina ono niekończące się pasmo randek z Tindera. Wiecie: wlewasz w siebie morze optymizmu, naciskasz ten słynny przycisk „Swipe right”, liczysz na dopasowanie idealne jak w hollywoodzkiej komedii romantycznej, a ostatecznie lądujesz przed laptopem, zastanawiając się, czy nazajutrz nie wziąć L4 na „niechcemisię”.
A jak to się ma do pracy w korporacji? Otóż ma się całkiem nieźle. Ba, powiedziałbym, że praca w korpo to dokładniejak randka na Tinderze. Najpierw jest euforia i światełka w oczach – bo nowa firma, nowi koledzy, darmowa kawa! Po jakimś czasie przychodzi szara, ponura rutyna: open space, KPI i stand-upy (nie, nie te śmieszne z Netflixa, tylko te 10-minutowe rytuały każdej rano). A na samym końcu… hmmm… no właśnie, zaczynasz myśleć, jak by tu wymiksować się z tej relacji, zanim ktoś z działu HR zaproponuje ci jeszcze jedną prezentację na Teamsach o wartościach firmy.
Jeśli czujesz, że Twoje serce wariuje z ekscytacji (bądź z nerwów) na samo słowo „korporacja”, zapraszam w tę prześmiewczą podróż, w której obalimy (albo potwierdzimy) mity o życiu w korpo. Gotowi? To ściągnijcie buty, rozsiądźcie się wygodnie z kubkiem kawy (najlepiej tej firmowej, płaconej z budżetu socjalnego) i przejdźmy przez najważniejsze etapy tej miłosno-korporacyjnej komedii.
Etap 1: Entuzjazm godny finału „Randki w ciemno”
Pamiętacie jeszcze popularny swego czasu program „Randka w ciemno”? Kojarzy mi się z tym, co dzieje się na początku naszej korporacyjnej relacji. Widzisz ogłoszenie o pracę z tymi magicznymi hasłami: „Międzynarodowa firma, dynamiczny zespół, owoce w każdy wtorek, kultura work-life balance” i myślisz: „O matko, to jest to! Jedyna, wymarzona praca! Przecież nie mogą kłamać w ogłoszeniu, prawda?”.
Podobnie jak w aplikacji randkowej, pierwsze wrażenie jest kluczowe: ładne zdjęcia (czytaj: fotki z wnętrza nowoczesnego biurowca, z roześmianymi ludźmi w backgroundzie), parę chwytnych sloganów („Stawiamy na rozwój!”), a ty już w głowie widzisz się w futurystycznej sali konferencyjnej niczym Tony Stark, co to odpala wielki projekt i zbawia świat. Po krótkiej rozmowie rekrutacyjnej czujesz się jak po cudownej pierwszej randce, kiedy każda sekunda to potwierdzenie, że to ma sens.
Zarabiaj krocie, mówili. Rozwijaj się, mówili. Będziesz częścią rodziny, mówili. A ty… no cóż, weryfikujesz to dopiero w praktyce. Ale póki co – euforia. Masz ochotę wykrzyczeć światu: „Hej, mam dopasowanie z korpo, a w dodatku moje biurko ma widok na kawę!”.
Etap 2: Okres próbny zwany „miesiącem miodowym”
I oto wchodzisz do nowej pracy. Jak w egzotycznym związku, gdzie wszystko lśni i pachnie. Dają ci laptopa, dostęp do Slacka, mail służbowy. Twój nowy przełożony uroczyście ogłasza: „U nas stawiamy na ludzi, ich pomysły i innowację”. Niemal czujesz, że ktoś zaraz wyciągnie szampana i wzniesie za ciebie toast.
W pierwszych dniach chłoniesz wszystko. Nowa firmowa aplikacja do zarządzania zadaniami? Proszę bardzo, w pół godziny jesteś ekspertem. Słowniczek korporacyjny? Jasne, już wiesz, co to KPI, ROI i SLA (choć, powiedzmy szczerze, i tak czasem tylko udajesz, że łapiesz, o co chodzi). Uczestniczysz w krótkich, porannych spotkaniach – wszyscy się uśmiechają, mówią ci: „Ale się cieszymy, że do nas dołączyłeś!” i żaden zespół jeszcze nie zrzuca na ciebie tony raportów do wypełnienia.
Ba! Nawet w kuchni wszystko zdaje się takie idealne – ekspres do kawy działa jak marzenie, a w koszu zawsze leży jakiś banan (prawie świeży!). Przecież spełnienie marzeń… Tyle że gdzieś tam w oddali czai się widmo codziennej monotonii.
Jak w związkach. Kiedy randkujesz – czułe słówka, SMS-y „Jak się czujesz?”, wciąż te motylki w brzuchu. W korpo – motylki występują w wersji: „O, to jest tak świetna firma, że na pewno zostanę tu na zawsze!”. Ale czy aby na pewno?
Czytaj więcej:
Etap 3: Prawdziwe życie w korpo, czyli nuda wkrada się cichaczem
Znasz to uczucie, gdy na Tinderze, po dwóch tygodniach intensywnych rozmów, nagle odkrywasz, że druga strona w kółko wrzuca te same emotki i pyta: „Co tam?” na okrągło? No właśnie. W korpo może być podobnie: na początku są fajerwerki, ale potem zauważasz, że jest… no, dość powtarzalnie.
Co dzień rano to samo: przychodzisz, włączasz komputer, odpalasz Outlooka. Kawa, oczywiście. Następnie zbiór nudnych maili: „Proszę o uzupełnienie tabeli w Excelu”, „Załączam kolejny raport do wypełnienia”, „Szanowni Państwo, pamiętajcie, że…”. I tak dalej. Kiedyś byłeś tym entuzjastycznym nowicjuszem, teraz stajesz się graczem w korporacyjnym Tetrisie, układając te same klocki w nieskończoność.
W związkach to moment, gdy wymówki „boli mnie głowa” czy „jestem dziś zmęczony” stają się chlebem powszednim. W korpo z kolei: „Aaa, muszę wypisać urlop na żądanie” (bo już nie mogę wytrzymać) albo „Zaspałem, przepraszam, zaraz będę” (bo nie miałem siły wstać). I tak to się kręci.
Po kilku miesiącach łapiesz się na tym, że nie wiesz, jaki dziś dzień tygodnia, bo każdy wygląda tak samo. I czy to czwartek, czy wtorek – w sumie nie ma większej różnicy, bo i tak jest kolejny stand-up, a na Slacku przywita cię 10 wiadomości z czerwonym wykrzyknikiem w temacie.
Etap 4: Rysy na wizerunku – „Może to nie jest firma moich marzeń?”
W Tindera-życiu, to ten moment, gdy odkrywasz, że ktoś na zdjęciach wyglądał jak supermodel, a w rzeczywistości: hmm… no nie do końca. W korpo-życiu zaczynasz zauważać, że te wszystkie slogany: „Dynamiczny zespół”, „kultura innowacji”, „work-life balance” były często tylko hasłami marketingowymi.
Nagle się okazuje, że:
- „Dynamiczny zespół” = mamy mnóstwo zmian w projektach i nic nie jest uporządkowane,
- „Kultura innowacji” = w sumie możesz zaproponować, co chcesz, ale i tak nikt cię nie posłucha,
- „Work-life balance” = no… zależy, czy twój menedżer nie zadzwoni do ciebie o 22:00, bo projekt się sypie.
Czujesz się, jakbyś rano brał prysznic z zimną wodą, bo oświeciła cię brutalna prawda o rzeczywistości. Czy to jeszcze jest relacja, w której chcesz trwać? A może tylko odwlekasz nieuniknione, bo te benefity i stabilność są jak ciepły koc w mroźny wieczór?
Etap 5: Poczucie wypalenia, czyli: „Dokąd to wszystko zmierza?”
Rozglądasz się w open space’ie i widzisz masę osób przyklejonych do monitorów. Rozmowy? Tylko o projektach. Emocje? Tylko w mailach, gdy ktoś pisze caps lockiem: „Proszę o PILNE uzupełnienie!”. Zaczyna do ciebie docierać, że w tej firmie nie dostaniesz nic więcej – w sumie to już wiesz, że w następnym miesiącu będzie tak samo.
W Tinderze-życiu w tym miejscu włączasz aplikację, by poszukać kolejnych dopasowań („Może ktoś inny bardziej mnie zainteresuje?”). W korpo-życiu odpalasz LinkedIn i sprawdzasz, czy ktoś nie szuka świeżego pracownika, który chętnie przygarnąłby twoje umiejętności, zanim całkowicie pochłonie cię marazm.
W głowie kłębi się myśl: „Rzucić to wszystko? Ale z czego będę żyć? Przecież raty za mieszkanie się same nie zapłacą”. A jednak serce podpowiada ci, że może warto spróbować czegoś nowego, bo tak dalej się nie da.
Etap 6: Wielka Ucieczka, czyli OFF (jak w Tinderze: „It’s a Match? W sumie raczej Unmatch…”)
Czas przejść do sedna: w związkach, gdy czujesz, że wszystko się wypaliło, mówisz: „To nie ty, to ja” i zwiewasz. W korporacji dzieje się podobnie, choć w nieco innej formie – składasz wypowiedzenie i czekasz na koniec okresu wypowiedzenia, marząc już tylko o wolności. Zasłużony oddech, gdy wreszcie nie będziesz musieć rozliczać kolejnych godzin w systemie, którego nazwy już nienawidzisz.
Ale uwaga, tu jest kluczowa scena komediowa: tuż przed ostatecznym rozstaniem, korporacja – jak ten zdesperowany partner – przypomina sobie, że przecież było wam kiedyś tak dobrze i próbuje cię zatrzymać. „Może podwyżka? Może nowy projekt z jeszcze fajniejszymi ludźmi?”. No tak, potrafią zagrać na emocjach, co? Chyba każdy to zna: w momencie, gdy już planujesz odejść, nagle wychodzą z propozycjami, o których wcześniej nikt nie wspomniał.
Jak w Tindera-życiu: piszesz do kogoś, że „to nie ma sensu”, a on odpowiada: „Poczekaj, zmienię się, obiecuję!”. No i masz dylemat, bo przecież to niby oznaka, że się starają… ale z drugiej strony – czy faktycznie wierzysz, że cokolwiek się zmieni?
Dlaczego więc i tak wracamy do korporacji?
To zabawne, bo w związkach i w karierze nie zawsze działamy racjonalnie. Czasem wracamy do Tindera, nawet jeśli przysięgaliśmy sobie, że koniec z tym. W korporacyjnym świecie bywa tak samo: odchodzimy z jednej firmy, bo się wypaliliśmy, i… idziemy do kolejnej korporacji, licząc, że tym razem będzie inaczej.
Może to kwestia wygody, może strach przed nieznanym, a może nasza ludzka tendencja do idealizowania nowego miejsca i myślenia: „Następnym razem na pewno się uda”. A może ta obietnica darmowych owoców, multisportu i biurka z widokiem na kawę jest zbyt kusząca, by ją ignorować?
Poszukiwanie satysfakcji: czy w ogóle jest możliwe?
Pytanie za sto punktów brzmi: czy można faktycznie odnaleźć spełnienie w korporacji? Czy to zawsze musi być taki Tinderowy scenariusz – szybka fascynacja, potem rozczarowanie, a na końcu ucieczka? Odpowiedź jest bardziej złożona.
- Z jednej strony są ludzie, którzy naprawdę odnajdują się w korpo. Lubią jasno określone procedury, raporty, stabilność finansową, a przy tym potrafią zachować dystans i nie brać wszystkiego zbyt serio. Tacy ludzie autentycznie lubią pracować w korporacyjnym środowisku i naprawdę się tam realizują!
- Z drugiej strony mamy osoby, dla których taki reżim jest duszący. Wolą swobodę, indywidualizm i mniejszą strukturę. Im korpo zaczyna szybko przypominać randkę z osobą, z którą nic ich tak naprawdę nie łączy – niby na początku jest fajnie, ale brak głębszego dopasowania.
Prawda jest taka, że – jak w relacjach – korporacja bywa super doświadczeniem, jeśli naprawdę do siebie pasujecie. Można wtedy rozwijać się, wdrażać projekty i nawet cieszyć się z integracji online (serio, zdarza się!). Ale jeśli czujesz, że do korpo wchodzisz jak na rzeź, to może warto poszukać innej ścieżki. Nie każdy musi mieć „pierścionek” z logiem wielkiej korporacji na palcu.
Dopasowanie z korpo? Swipe w lewo, chyba że…
I tu dochodzimy do sedna. Czemu mówię „Swipe w lewo”, a jednocześnie dodaję „Chyba że biurko ma widok na kawę”? Bo czasem to drobiazgi decydują, że mimo wszystko w korpo da się żyć. Może to być fajny zespół (choćby dwie, trzy osoby, z którymi się dogadujesz), może wygodny fotel, a może benefit w postaci darmowego Netflixa (hej, ludzie potrafią docenić takie rzeczy!).
Jak w Tinderze – czasami desperacko przerzucasz kolejne profile, aż trafiasz na kogoś, kto jest inny niż wszyscy. Od razu widzisz jakieś kliknięcie. Tak samo z korpo – nie jest powiedziane, że każda duża firma to kopia nudnej, bezdusznej maszyny. Zdarzają się perełki, w których wartości faktycznie mają znaczenie, a ludzie nie szukają tylko figur w Excelu, ale i normalnych rozmów na firmowych korytarzach.
Co, jeśli chcemy się z tego wyrwać?
No cóż, jeśli praca w korpo przypomina ci koszmar i budzisz się rano z myślą: „Znowu to samo”, to może – niczym w nieudanym związku – czas rozważyć rozejście się. Oczywiście, realia życia są takie, że trzeba mieć za co zapłacić rachunki, ale warto się zastanowić, czy istnieje inna ścieżka. Freelancerka? Własny biznes? Startup? Albo nawet inna korporacja, bardziej dopasowana do ciebie (jak w tinderyzmie: szukasz dalej!).
Klucz to przestać wierzyć ślepo w obietnice z ogłoszeń. Podobnie jak na Tinderze: jedno zdjęcie wcale nie mówi całej prawdy. Zamiast tego – zadawaj pytania na rekrutacji, obserwuj ludzi, sprawdzaj, co inni mówią w sieci o danej firmie. Jeśli widzisz same czerwone flagi, może warto poszukać innego matcha.
Związek z korpo w krzywym zwierciadle
Jak widać, praca w korporacji potrafi być fascynującą podróżą, ale też bywa jak randka z Tindera, gdzie pierwsze wrażenie nie zawsze odzwierciedla rzeczywistość. Początkowo bywa pięknie – rekrutacja może cię oczarować, w pierwszych tygodniach czujesz się bohaterem, a korporacja obiecuje gruszki na wierzbie. Potem dopada cię monotonia, przeplata się z wkurzeniem, a końcowo – jeżeli nie znalazłeś swojej niszy – chcesz jak najszybciej unmatchnąć się z tym wielkim molochem.
A jednak, pomimo tych wszystkich wyśmianych tu absurdów, w korporacji bywa i zabawnie, i pożytecznie. Jak to w życiu: nie ma 100% czerni ani bieli. Warto po prostu mieć trzeźwe spojrzenie, nie tracić humoru i pamiętać, że liczy się twoje zadowolenie – bo nikt za ciebie w poniedziałkowy poranek nie wstanie.
Czyli co, drogi Czytelniku? „Swipe w lewo” na korporację, czy jednak dasz jej jeszcze jedną szansę? Kluczowe pytanie brzmi: czy na horyzoncie jest to biurko z widokiem na kawę – to metafora małych przyjemności, które w pracy (a i w życiu) bywają na wagę złota. Jeżeli tak, może warto się dopasować i spróbować, ale trzymaj w zanadrzu plan B, bo jak w każdej relacji – nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro.
W końcu, jak mawiają starzy mędrcy (albo blogerzy): lepiej rozstawać się w przyjaźni, niż tkwić w czymś, co przyprawia cię o zgrzytanie zębami. I nawet jeśli był to najgorętszy romans rodem z Tindera (w stylu: pierwsza wiadomość, trzy emotki, i jedziemy!), to przecież nie jesteś skazany, by w tej historii pozostać na zawsze. To twoje życie, twoja kariera i twój wybór – a praca to tylko fragment większej układanki.
Czy warto się pośmiać z korporacyjnej rzeczywistości i ludzkich przyzwyczajeń? Pewnie, że tak! Można nawet powiedzieć, że to najlepszy sposób na przetrwanie kolejnego nudnego spotkania, na którym ktoś znów pokazuje ci wykresy słupkowe. Bo humor ratuje nas przed popadnięciem w obłęd – w Tinderze, w pracy i wszędzie indziej. A przecież w tym całym zamieszaniu chodzi o to, by w wolnych chwilach nie myśleć z drżeniem serca o Monday meetingu, tylko z czystym sumieniem odpalać ulubiony serial – i to bez poczucia winy!
Zatem – do dzieła, Tinderowcu korpo-świata. Wbijaj na kolejny call, włączaj kamerkę, uśmiechaj się półgębkiem. Pamiętaj: w każdej chwili możesz porzucić tę klawiaturę i wylogować się z tej relacji, jeśli nie czujesz już chemii. A jeśli jeszcze cię bawi, to baw się dobrze i zgarnij darmowe owoce (w końcu ci się należą, no nie?). I to jest właśnie ten cały urok – a raczej przewrotność – poszukiwania satysfakcji w karierze.
Bo co jak co, ale w 2025 roku (czy tam w każdym innym) nikt nie powiedział, że musimy wytrwać przy jednym dopasowaniu „aż śmierć nas rozłączy”. Zarówno w miłości, jak i w pracy, można raz na jakiś czas włączyć aplikację i powiedzieć: „Ok, spróbuję czegoś nowego”. Czy to będzie lepsze? A któż to wie! Ale warto się przekonać – byle pamiętać, że w korpo, tak samo jak w randkach, pewna dawka sarkazmu i dystansu to must-have. Wtedy łatwiej znieść i powtarzające się spotkania, i niczym niekończące się stwierdzenia w stylu: „Jeszcze tylko jeden raport, proszę!”.
No, to co – dopasujesz się z korpo, czy jednak wolisz zostać singlem? Decyzja należy do ciebie. Ale cokolwiek postanowisz, pamiętaj: przynajmniej zawsze jest kawa w kuchni i czasem banan (nawet jeśli czasem lekko przejrzały).